Tytuł artykułu to oczywiście drwina ale.... nie dokońca. Opiszę krótko moją niedawną przygodę. Otrzymałem zlecenie na tłumaczenie karty technicznej włoskiego produktu. Tematyka jak najbardziej budowlana więc zlecenie przyjąłem z przyjemnością jako fajny przerywnik między tłumaczeniami artykułów naukowych, które ostatnio stanowią grubo ponad 50% moich obrotów. Wszystko było dobrze do momentu, gdy zacząłem się wczytywać w treść dokumentu. Utknąłem na dobre przy sformułowaniu "fluctuating concrete". Nijak nie mogłem go ugryźć. Nie muszę chyba dodawać, że im dalej w las tym więcej drzew.
Już chciałem odmówić wykonania tłumacznia jako "mission impossible" gdy przyszło mi do głowy by to wrzucić w translatora, najbardziej dostępnego tj. google translate. I nagle tekst zaczął nabierać znaczenia. Maszyna poradziła sobie z tym lepiej ode mnie. Zasygnalizowałem temat klientowi a on na to jak na lato.
Moja teoria jest taka, że pierwotnie tekst był tłumaczony maszynowo z włoskiego na angielski. I w tym przypadku maszyny dogadują się między sobą całkiem dobrze. Jest li to przyszłość tłumaczeń? Kto wie. Jeśli maszyny będą wyposażone w coraz lepsze bazy terminologiczne to może za 50 lat będzie to całkiem realna opcja. Nas już nie będzie więc o co się martwimy? Ja martwię się o ten okres przejściowy.